środa, 11 października 2017

Zło konieczne

Po raz kolejny zaspałem do pracy, wobec czego, po raz kolejny, musiałem olać brzydką pogodę i udać się do firmy motocyklem, czyli znaną już Wam Iskierką. Po dwóch glebach zaliczonych podczas deszczu nie jestem wielkim fanem jazdy w takich warunkach, ale co było robić. Ruszyłem w drogę. Zbliżając się do ronda Jazdy Polskiej zauważyłem pędzący boczną uliczką samochód na bombach (ale bez sygnału dźwiękowego). Samochód dojechał do ulicy, którą jechałem, zza przyciemnionej szyby wyłoniła się łapa z lizakiem (takim policyjnym, żeby nie było) a samochód popędził dalej, zajeżdżając drogę komu się dało, i spychając mnie na inny pas. Po prostu "z drogi śledzie, Ziobro jedzie". Lub ktoś inny, nie wiem, nie moja broszka. Nie mylić z panią premier.

Oczywiście całe zdarzenie mogło być efektem nieuwagi i brawury konkretnego kierowcy, i nie mieć nic wspólnego z polityką, ale patrząc na częstotliwość niebezpiecznych sytuacji i wypadków, w których biorą udział pojazdy wiozące przedstawicieli miłościwie nam panującego, mam niejasne wrażenie, że władza ma głęboko w dudzie to, ilu szarych obywateli poniesie uszczerbek na zdrowiu czy mieniu przy spotkaniu z kolumną BOR-u.

Uzupełniając ostatnio wiedzę na temat pojazdów opancerzonych z okresu drugiej wojny wyszukałem idealny pojazd do jeżdżenia po drogach opanowanych przez szarżujące borowiki. Nazywało się to bydlę Deimler Dingo. Zwrotne, pancerne, stabilne, w razie czego zderzenie z limuzyną rządową przetrwa bez uszczerbku... Doszło więc do tego, że idealnym pojazdem, który ochroni obywatela przed władzą jest pojazd, który miał chronić załogę przed ogniem z karabinów maszynowych. Wnioski nasuwają się same. Dla obecnej władzy jesteśmy, my, suweren, obywatele znaczy, złem koniecznym. Bez nas nie mają z kogo ściągać podatków, komu urządzać życia, komu nakazywać i zakazywać, do kogo przemawiać... Z drugiej zaś strony, jako naród, jesteśmy dla władzy nieustannym zagrożeniem. Jeśli będą wybory, możemy na przykład władzy nie wybrać na kolejną kadencję. Jeśli wyborów nie będzie, możemy wyjść na ulice i władzę obalić.  Alan Moore napisał "People shouldn't be afraid of their government. Governments should be afraid of their people". They should and they are, mogę dodać od siebie. Rząd którego przedstawiciele nie pojawią się publicznie bez kordonu policji i przemieszcza się jedynie opancerzonymi pojazdami, w eskorcie pod bronią, rząd, który próbuje histerycznie i nieporadnie uciszyć każdego, kto im nie przyklaskuje, to rząd, który nie tylko się boi. On jest przerażony. Szczerze mówiąc, ma powody, żeby być. A paranoja właściwa wielu członkom PiS-u, z Kaczyńskim na czele, wcale im całej sytuacji nie ułatwia. Kordony policyjne się zagęszczą, kolumny samochodów wydłużą, a odległość między władzą a obywatelem się zwiększy.

Smutne w tym wszystkim jest niestety to, że dla dużej części społeczeństwa nie ma to żadnego znaczenia. Jest 500+, więc i jest za co wódkę kupić, i uchodźców nie ma, więc można w spokoju domowego zacisza prać żonę po pysku, nie bojąc się, że poza domem spierze ją po pysku ktoś inny. Chyba, że trafi wtedy na spacerujących Prawdziwych Polaków, którzy w patriotycznym uniesieniu mogą niechcący czyjąś żonę lub córkę sprać i/lub zgwałcić. Grunt, że gwałcą "nasi". I że w efekcie gwałtu urodzi się DPK (Dobry Polak Katolik), bo przecież aborcji wykonać nie wolno. Wolno za to wziąć 4000zł gwałcikowego i kolejne 500+ na efekt gwałtu, dzięki czemu schlać się można dwa razy częściej, dwa razy częściej można sprać żonę po pysku, i dwa razy częściej zapłakana żona wybiegając z domu może trafić na Prawdziwych Polaków, z wiadomym skutkiem. Koło się zamyka. Suweren zajęty jest swoimi sprawami, a władza śpi spokojnie. Tzn spałaby, gdyby nie taki plugawy element reakcyjny, jak ja i sporo innych osób. Jesteśmy idealną pożywką dla paranoi Kaczyńskiego, Macierewicza czy Ziobry. Od razu poczułem się potrzebny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz