poniedziałek, 2 października 2017

Wojenko wojenko

Tak się nieprzyjemnie złożyło, że niedzielny wieczór musiałem, wraz z rodziną i przyjaciółmi, spędzić pod Sądem Najwyższym w Warszawie. Miejsce całkiem ładne, towarzystwo zacne, ale cyrkumstancje zupełnie niesympatyczne.

Mam wielką nadzieję, że sytuacja nie jest Wam obca, i moje wyjaśnienie jest jedynie owocem zamiłowanie do stukania w klawisze. Miłościwie nam panujący Budyń wziął do łapek "ustawę Ziobry", która wcześniej zawetował, i zamienił wszędzie "Ziobro" na "Duda". Jeśli ustawa wejdzie w życie efekt będzie jednak podobny - sądy stracą jedną ze swoich głównych cech: niezawisłość. Taki mały drobiazg, w końcu co to za różnica, czy wyroki będą zapadały na placu Krasińskich, na Krakowskim Przedmieściu czy na Żoliborzu? Piękne miejsca, poetyczne i nastrajające do refleksji.

To tyle tytułem wstępu. Proces poszukiwania mieszkanka trwa bez zmian, już mi nawet słów brakuje, więc napiszę o czymś innym. Taki to jest przywilej autora, pisać o czym ma akurat ochotę. Acz i tą wolność chętnie by nam gnom żoliborski zabrał. Napiszę więc o wojnie hipotetycznej.

Paradoksalnie, PiS zdobył niedemokratyczną władzę w demokatyczny sposób. Osiągnął to w dużej mierze przez grzech zaniechania sporej części społeczeństwa, ale władzy nie uzyskałby bez znacznego elektoratu po swojej stronie. Elektorat ten poparł partię Kaczyńskiego z różnych powodów, a jednym z głównych było zamiłowanie do hipotetycznej wojny.

Polacy tak już mają, że lubią czasami komuś przypierdolić. Mieczem, szabelką, kosą, sztachetą, czy też nowocześnie - kijem baseball-owym. Czasami robią to ze szlachetnych pobudek, czasami jednak, coraz częściej, po prostu z nudów.

Zgodnie z moralnością Kalego, kiedy Polak komuś przypierdolić, jest dobrze, ale jak ktoś przypierdolić Polakowi, wtedy już jest źle. Jak powszechnie wiadomo, najbezpieczniej jest przypierdolić komuś, kto się bronić nie może. I tu pojawia się idea wojny hipotetycznej. Według Kaczyńskiego Polska i Polacy są nieustannie atakowani. Atakują wykształciuchy, atakuje Bruksela, atakują lewacy, uchodźcy, Donald Tusk i Madonna. Należy więc gotować się do boju, Polska ma być silna, władza - jeszcze silniejsza. Można się spokojnie zbroić, krzyczeć, jak jesteśmy silni, a hipotetyczny wróg nie odda. Elektorat PiS-u zachowuje się jak piesek groźnie szczekający na wszystkich, dopóki jest za siatką.

Żeby taki elektorat czuł się dobrze, należy odpowiednie postawy gloryfikować. Żołnierze wyklęci i cała reszta rozpychają się, zrzucając z piedestału innych, o których historia wg. PiS chciałaby zapomnieć.

Wojnę przedstawiają jako bohaterską walkę, ramię w ramię z braćmi, pod sztandarem orła na kaczych łapach, w rytm brzęczącej tacy wojskowego kapelana.

Wojna jest przeważnie smutna. Tak się składa, że przed wspomnianym na początku wpisu Sądem Najwyższym znajduje się pomnik, przedstawiający grupę żołnierzy szarżujących na wroga. Według PiS powinni mieć na twarzach dumę, świętą furię i pianę na zębach.


To jeden z żołnierzy. Nie wiem, jak Wy, ale ja widzę na jego twarzy smutek. Smutek i ogromne zmęczenie.

Tak się składa, że na historii uczymy się o zdarzeniach głównie przez pryzmat wojen. W tym roku taka bitwa. W tym roku - inna. A w tych latach wojna między tym a tym. A potem tym i tym. Obecnie żyje w Polsce niewielka grupa ludzi pamiętających wojnę. Cześć z nich pamięta tę z lat 40-tych, cześć z kolei brała udział w wojnach w Afganistanie czy Iraku. Znacząca większość wie o wojnie bardzo niewiele. Nie czują więc odpowiedniego strachu przed tym, co przypominają rządy PiS. A przypominają formowanie się władzy Hitlera. Kropka w kropkę.

Mamy partię, która przedkłada interesy "narodu" ponad prawem. W skład "narodu" wchodzi... W sumie nie wiadomo, kto. Na pewno nie ja. Mamy kurdupla pełnego frustracji i nienawiści do wszystkich. Mamy partię pełną nieudaczników, którzy za własne niepowodzenia mszczą się na tych, którzy w życiu coś osiągnęli. Mamy wreszcie elektorat, który czuje się niesprawiedliwe potraktowany przez świat. Co więcej, sytuacja na świecie dała Kaczyńskiemu do ręki ostatni element układanki - wroga. Wrogiem za Hitlera byli Żydzi i Cyganie, za Kaczyńskiego są nim uchodźcy. Do czego taka sytuacja prowadzi - o tym możecie przeczytać w podręczniku do historii. Lub na Wikipedii. Względnie analogowo, poszukać w bibliotece.

Gdybyśmy jednak przyjęli uchodźców, ilość osób pamiętających, czym jest wojna zwiększyłaby się w zauważalny sposób. Dzięki temu szansa na to, że dopuścimy do kolejnej odpowiednio by zmalała. Niestety - prawdziwy Polak z obcokrajowcami chce mieć do czynienia w stopniu minimalnym, a najlepiej wcale. A bez nich przecież nie byłoby takich głupot jak cyfry, koło, komputer, szczepionki powodujące autyzm, czy też prawdziwie istotnych odkryć, jak destylacja. Lub kebab na ostrym. Który, jak wiadomo, piecze dwa razy. I tłumaczy nieustanny ból dupy "prawdziwych Polaków".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz