niedziela, 24 września 2017

Marudzenie #1


Pierwszy raz zabieram się do pisania bloga "prywatnego". Mam bloga "zawodowego" (na mojej stronie fotograficznej), coś tam pisałem o różnych hobby, ale bloga "prywatnego" nie prowadziłem nigdy. Czas więc spróbować, a Wy, moi drodzy, będziecie królikami doświadczalnymi. Na Was zamierzam przetestować potęgę swojego pióra oraz udowodnić, że w czym jak w czym, ale w marudzeniu na świat nie dorówna mi nikt.

Znamy się mało, więc może na początek powiedziałbym kilka słów o sobie. Metodą godną Sherlocka Holmes'a mogliście już wydedukować z drugiego zdania pierwszego akapitu, że zajmuję się fotografią. Zajmuję się też filmem. I kotem. Kot ma na imię Mina, po Minie Harker z Draculi. Dostałem Ją pod choinkę od mojej mamy, która to mama namówiła mnie do pisania niniejszego bloga. Mama jest polonistką, więc z góry przepraszam Ją za wszystkie błędy ortograficzne, stylistyczne i interpunkcyjne, jakie popełnię pisząc tego bloga. A popełnię je niewątpliwie, bo tak już mam. Nie wynika to z dysgrafii, dysleksji, a jedynie z nieogarnięcia życiowego i zwyczajnego lenistwa.

Pierwsza porcja marudzenia skupi się na rynku mieszkaniowym w Warszawie, w pięknym okresie wrześniowym. Niebo ryczy niczym nastolatka, której ktoś powiedział, że jest gruba, drzewa zrzucają liście, a robotnicy za oknem klną jeszcze głośniej i intensywniej. Tak się składa, że mam przyjemność mieszkać tuż przy placu budowy. Powstaje tu podobno największy biurowiec w Europie. Na razie jest dość płaski, ponieważ od dwóch z górką lat prace polegają głównie na jeżdżeniu koparkami i rzucaniu mięchem. Jest to jednak wystarczające, by mieszkać się tu nie dało. Właściciele mieszkania, którzy ni z tego ni z owego zaczęli wpadać z "wizytą duszpasterską" nie poprawiają sytuacji. Zarządziłm więc ewakuację z tonącego okrętu. Rozpoczęły się intensywne poszukiwania mieszkania.

Dwa pokoje, przyjazne zwierzakom, dla niepalących (rzuciłem trzy miesiące temu), z garażem do parkowania motocykli. Proste, prawda?

W styczniu - owszem. Podobnie w lutym, marcu, kwietniu, maju, czerwcu, lipcu, nawet trochę w sierpniu. Później zjeżdża się do Warszawy przyszłość narodu, czyli studenci. Studenci chcą się kształcić na UW, ASP, Politechnice, ale codzienne dojeżdżanie z Rybnika czy Sosnowca nie wchodzi w grę. Szukają więc mieszkań. I nagle popyt znacząco przekracza podaż. Znalezienie mieszkania stanowi nie lada wyczyn, często nawet nie zdąży się go obejrzeć, bo chwilę wcześniej zostało już klepnięte.

Oczywiście wszystko, co robię, musi wydarzyć się w najgorszym do tego momencie. Tak już mam. Niniejszym mam nowy full time job polegający na szukaniu mieszkania. Bez rezultatu. Tzn rezultat jest jeden. Pożyczony od kolegi motocykl postanowił pod jednym z mieszkań zostać, i już nie ruszyć. Nagle moja mobilność spadła praktycznie do zera, ponieważ mój motocykl, o wdzięcznym imieniu Iskierka, leży w szpitalu po ataku pieszego - kamikaze (ale o tym innym razem).

Do następnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz